Manny Pacquiao pokonał Timothy’ego Bradleya i odzyskał pas WBO w wadze półśredniej, którego stracił w ich pierwszej walce w czerwcu 2012 roku. Filipińczyk wygrał jednogłośnie na punkty choć przewaga nie była miażdżąca. Pacquiao w tej walce był aktywny, szybki, idący do przodu z pazurem jak za najlepszych czasów. Nie ulega wątpliwości, że Pac Man nadal jest zagrożeniem dla najlepszych pięściarzy i nadal jest jednym z najlepszych bokserów niższych kategorii wagowych.
Ale w moich oczach to już nie jest dawany Pacquiao, bo stracił on bardzo ważne argumenty, mianowicie dokładność, celność i wyczucie dystansu. Te cechy zaczęły zanikać u Filipińczyka od walki z Shanem Mosleyem w 2011 r. W tej chwili Pacquiao sprawia wiele trudności czyste trafienie w głowę rywala, nie rozbija już tak swoich przeciwników, jego ciosy nie są dokładne a gorsze wyczucie dystansu sprawia, że często daje się trafiać. To wszystko widzieliśmy w walce z Bradleyem, było dużo „zamieszenia” ze strony Pacquiao, ale efekt już nie ten, na dodatek Bradley regularnie trafiał Pacquaio i nie dał się jakoś zdominować. Charakterystyczne doskoki i odskoki mistrza w 7 kategoriach wagowych często były chaotyczne i zwyczajnie nie w porę przez co dawał się trafiać z kontrataku i chybiał w ataku. Szkoda, ale czas i wiele trudnych walk robi swoje, Manny Pacquiao nadal jest bardzo groźnym pięściarzem, ale nie będzie już budził takiego respektu, najprościej w świecie stał się do pokonania, w zasadzie wszystko prysnęło w momencie ciężkiego nokautu z rąk Marqueza.
Pytanie pozostaje takie na co czeka Mayweather? Parę lat temu mógł się bardzo obawiać, że straci „0” z rekordu, ale teraz te obawy powinny ustąpić. Dlaczego Floyd nie chce wypłaty życia z co raz słabszym Pacquiao, to ostatni moment na taki pojedynek, gdyż ewentualne słabsze występy czy nawet porażka Pac Man sprawi, że walka nie wzbudzi już takiego zainteresowania.